Nawet najdalszą podróż zaczyna się od pierwszego kroku
Lao-tzu. chiński filozof, twórca taoizmu
Kiedy masz dwadzieścia lat, tym pierwszym krokiem jest decyzja, a w
kolejnym już siedzisz w pociągu do ‘gdziekolwiek’. Kiedy masz lat więcej
i w międzyczasie dorobiłeś się potomstwa to zaraz po decyzji, następuje
przerażające pasmo czynności, zwane potocznie pakowaniem. Każda matka
wie, o czym mówię i każda wie, jak to jest, kiedy jesteś już sto
kilometrów od domu i nadal myślisz, o czym zapomniałaś, i że to na pewno
przyda ci się zaraz po przyjeździe.
W zasadzie matki dzielą się
na dwie grupy. Pierwsza to te, które idą na żywioł, pakują się dzień
przed wyjazdem i wychodzą z założenia, że jak czegoś zapomniały to
najwyżej dokupią (one jeżdżą wyłącznie tam, gdzie dokupić się da). Druga
grupa to ta, która ze skrupulatnie przygotowaną listą pakuje się na
tydzień przed wyjazdem i skrupulatnie odhacza kolejne pozycje na liście.
Należę do grupy numer dwa. Nie zawsze jadę tam, gdzie sklepy są na
wyciągnięcie ręki więc wolę mieć wszystko przy sobie. Wszystko, co
niezbędne oczywiście, bo bez reszty można się obyć :)
Nadal jeszcze pozostaję w temacie
górskim. Zauważyłam, że w przeciwieństwie do morza w przypadku gór
istnieje tendencja, którą nazwałabym ‘strachem przed nieznanym’. Odkąd
opublikowałam mój post o Bieszczadach, wiele osób pisze, że chciałoby
się wybrać w góry z dzieckiem, ale się boi. Może nie mamy jakiegoś
wielkiego doświadczenia w chodzeniu po górach, ale nawet za pierwszym
razem nie kierował nami strach. Tymek
był z nami pierwszy raz na szlaku, gdy miał 6 miesięcy. Nie była to
może wspinaczka, ale jeden z łatwiejszych szlaków w Tatrach, ale góry
zaliczył. Nati pierwszy szlak wpisał na swoje konto, mając 9 miesięcy. Miał o tyle lepiej, że ‘przeszedł’ go w mei tai. Tymek
szedł na własnych nogach dziewięć kilometrów w jedną stronę i dziewięć w
drugą. Kiedy wróciliśmy, zapowiedział, że jeszcze idziemy na Krupówki
po samolot :)
Kolejną wyprawę w góry zaliczyliśmy, kiedy Nati miał niespełna 2 lata. To były góry stołowe, a Natik sam na własnych nogach wszedł na Szczeliniec
i sam na tych nogach z niego zszedł. Ten jeden raz rzeczywiście się
przestraszyłam, ale dopiero na drugi dzień, kiedy rano patrząc na tą górę, uzmysłowiłam sobie, że pozwoliłam tam wleźć mojemu malutkiemu dziecku :)
W tym roku były Bieszczady i również chłopcy dzielnie znieśli
wielogodzinne wędrówki. Dzielniej nawet niż my, bo my po powrocie nie
mieliśmy siły na nic, a oni jeszcze przez dwie godziny skakali na
trampolinie.
Wyprawa z dzieckiem w góry nie musi być niebezpieczna, jeśli zachowamy rozsądek i dobrze się do niej przygotujemy. O czym należy pamiętać wyruszając z dzieckiem w góry i co koniecznie trzeba zabrać?
1. Odpowiedni strój
Jeśli
idziecie w wysokie partie gór dobre buty, o czym już pisałam, to
podstawa. Najlepiej takie z twardą podeszwą. Do tego obowiązkowo kurtka
przeciwdeszczowa, która będzie również chroniła przed wiejącym w
wyższych partiach wiatrem. Przyda się również cienka czapka na uszy, a
dla zmarzlaków cienkie rękawiczki, o których sama zapomniałam i
żałowałam. Jako że mówimy o górach w porze letniej, nie trzeba ubierać
się jak na zdobywanie Bieguna Północnego, wystarczy krótki rękaw i
rozpinana bluza plus kurtka w plecaku.
2. Prowiant
Wiecie gdzie jadłam najlepszy bigos na świcie?
W schronisku. Byłam tak wykończona, że ten bigos jawił mi się jak
najlepsze danie z ekskluzywnej restauracji. Do dziś pamiętam jego smak. I
o ile w Tatrach czy w górach Stołowych mieliśmy tą
niewątpliwą przyjemność zjeść na szczycie pyszny posiłek, o tyle w
Bieszczadach takich luksusów nie uświadczysz. Schroniska są, ale na
dole, na górze czekało na nas jedno, najsławniejsze i najwyżej położone
‘Chatka Puchatka’, bez prądu i wody. Kawę, herbatę owszem wypijesz, ba
nawet gorącą czekoladę z proszku, ale z jedzenia możesz kupić co
najwyżej batonika.
Prowiant to podstawa. Pamiętajcie o zabraniu
kanapek, bo dzieciaki na bank będą głodne, wy zresztą też. Ważne jest
również, żeby zabrać odpowiednią ilość wody. Na szlakach nie ma
supermarketów ;)
3. Apteczka
Może ci się wydać to zbędne, no bo co się może zdarzyć przez kilka godzin, ale uwierz dobrze zaopatrzona apteczka to must have. Co powinno się w niej znaleźć? Przede wszystkim plastry, najlepiej żelowe, bo najlepiej chronią wszelkie otarcia, Altacet na wszelkiego rodzaju stłuczenia i kontuzje, a o takie nie trudno, środek na kleszcze i komary, krem z filtrem oraz Fenistil
na ukąszenia. Te rzeczy nam osobiście się przydały. Poza tym warto do
apteczki włożyć również wodę utlenioną lub inny środek do dezynfekcji,
nożyczki i bandaż.
4. Telefon
Telefon na szlaku to
niekiedy jedyna łączność z cywilizacją. Zasięgu i tak raczej nie
uświadczysz, ale po pomoc w razie co zadzwonisz, a to może być
najważniejszy telefon w twoim życiu.
5. Kijki trekkingowe
Gdyby nie one, nie wiem,
jak zeszłabym ze szczytu z moim kontuzjowanym kolanem. Były nieocenioną
pomocą na całym szlaku. Mam porównanie, bo pierwszego dnia, nie
wiedzieć dlaczego uznałam, że nie będą potrzebne. Całe szczęście już
drugiego dnia, posłuchawszy rady jednej pani spotkanej na szlaku, nie
popełniłam tego błędu. Dzieciom też się przydają. Nie musisz kupować
zaraz wypasionego sprzętu, te najtańsze też się sprawdzą, a naprawdę
ułatwiają wchodzenie.
To chyba na tyle, jeśli chodzi o akcesoria
obowiązkowe. Oprócz tego zabierzcie oczywiście dobry humor i pozytywne
nastawienie. Szlaki wybierajcie rozsądnie, najlepiej po konsultacji z miejscowymi, bo oni znają je lepiej i na pewno wam doradzą gdzie można iść z dziećmi, a
gdzie lepiej sobie darować. No i jeszcze jedno, w góry wychodzimy rano
(rano to nie jest dwunasta), a przed wyjściem sprawdzamy prognozę
pogody. Jeśli mamy jakiekolwiek wątpliwości czy pogoda się utrzyma
lepiej nie ryzykować. Oczywiście nie da się przewidzieć wszystkiego, ale lepiej zapobiegać niż leczyć.
Bawcie się dobrze :)
Góry Stołowe |
Tatry |