Chodź kochanie, zaprowadzę cię do mamy


 

Ile razy tłumaczyliście dzieciom, że nie wolno zadawać się z obcymi? Że nie wolno dać się skusić na czekoladkę czy cukierka oferowanego przez miłego pana na placu zabaw? Ile razy mówiliście, że idąc na zakupy, mają się trzymać blisko was, żeby się nie zgubić? A czy zgodzilibyście się żeby wasze dziecko odebrał z przedszkola ktoś zupełnie dla niego obcy? Bo ja tak.

Kilka dni temu usłyszałam o eksperymencie przeprowadzonym przez dwie studentki z UMK. Eksperyment polegał na tym, że podając się za przyjaciółki rodziców, próbowały odebrać z przedszkola dzieci. Oczywiście cały eksperyment odbywał się we wcześniejszym porozumieniu z dyrekcją przedszkola i rodzicami tychże dzieci, które wzięły udział w eksperymencie. 
Okazało się, że wpajane dzieciom zasady, nijak miały się do rzeczywistości, a teoria niestety nie zawsze idzie w parze z praktyką. Zdecydowana większość dzieci, bo aż dziewięcioro z trzynastu bez problemu dała się zwieść miłym paniom i wyprowadzić z przedszkola. Zaznaczam, że nie były to maluchy, a dzieci z najstarszych grup czyli pięcio- i sześciolatki. 
Jednak tym co mnie zaskoczyło, nie były jak można by przypuszczać wyniki eksperymentu bo niestety były one do przewidzenia, ale to, że tak niewielu rodziców na sam eksperyment się zgodziło. Ufam swoim dzieciom, ale prawdę mówiąc, gdyby nadarzyła się okazja żeby w kontrolowanych warunkach sprawdzić czy zasady bezpieczeństwa, które im wpajam rzeczywiście będą potrafili w razie potrzeby zastosować, zgodziłabym się bez problemu.
Dziwi mnie, że rodzice tak pewnie argumentowali, że ich dziecko wie, że z nikim obcym wyjść nie może i na pewno by tego nie zrobiło. Przecież ta niewielka grupa rodziców, która wyraziła zgodę, też z pewnością uczyła dzieci, że obcy pan czy pani to nie żadna ciocia czy wujek i że nie wolno z takimi osobami nigdzie iść. Też z pewnością wpajali swoim dzieciom zasadę ograniczonego zaufania i elementarne zasady bezpieczeństwa. A jednak wyniki eksperymentu były jakie były. 
Powiecie, że w realnej sytuacji przedszkole nie wydałoby dziecka bo ta osoba nie miałaby upoważnienia. Ale przedszkole to tylko ludzie, którzy niestety popełniają błędy. Poza tym, sześciolatki często już chodzą do szkoły, a tam uwierzcie mi, nie ma już takiej kontroli jak w przedszkolach. Jeśli dziecko chodzi do świetlicy to rzeczywiście panie sprawdzają czy dana osoba ma upoważnienie, jeśli jednak dziecko odbierane jest bezpośrednio po lekcjach, nikt sobie takimi rzeczami głowy nie zaprząta. 
Reportaż o wspomnianym eksperymencie oglądał ze mną mój starszy syn. Bardzo się  z tego cieszę bo jeszcze raz mogliśmy przedyskutować jak zachować się w takiej sytuacji. Jeszcze raz przypomnieliśmy kto jest upoważniony do odbioru go ze szkoły, a gdy tylko młodszy wrócił z przedszkola ‘przerobiliśmy’ temat raz jeszcze. 
Czy to mi daje pewność, że moje dziecko w podbramkowej sytuacji zachowa się odpowiednio? Nadal niestety nie bo to nadal tylko teoria. Wiem jednak, że zasady bezpieczeństwa trzeba dzieciom co jakiś czas przypominać, nawet gdyby machały ręką i mówiły: “Ja wiem”.
TOP