Kiedyś powiedziałam, że mój syn nigdy nie przestanie korzystać z
pieluch. Kiedy miał trochę ponad dwa i pół roku w ciągu tygodnia sam
zrezygnował z pieluchy i w dzień, i w nocy. Powiedziałam też, że nigdy
nie nauczy się czytać. Nauczył się mając sześć lat,
zanim poszedł do szkoły, sam i w tydzień. Powiedziałam też mnóstwo
innych bredni i za każdym razem nie miałam racji, nauczyłam się, że po prostu wszystko ma
swój czas…
Żyjemy w czasach w których ‘mocniej, wyżej,
szybciej’, nabiera innego znaczenia i przekłada się na życie codzienne.
Pędzimy każdego dnia po to, by zapewnić w miarę normalne życie naszym
rodzinom, pracujemy po kilkanaście godzin w korpo,
żeby latem wyjechać na kilka dni nad Bałtyk, a zimą wysłać dzieciaki na
ferie. Każdego dnia chcąc nie chcąc bierzemy udział w wyścigu szczurów,
bo na nasze miejsce pracy czyha stu młodszych i lepiej wykształconych,
na miejsce w autobusie czyhają babcie i niewychowani gimnazjaliści, a na
nowy towar w Lidlu czyha pół miasta (taki żart). Co to ma wspólnego z
tym, co napisałam we wstępie? To, że w ten wyścig już od pierwszych
chwil życia wkręcamy nasze dziecko.Skręca mnie, jak słyszę
utyskiwania matek nad tym, że ich półroczne dziecko jeszcze nie siedzi,
roczniak nie potrafi jeść nożem i widelcem, a siedmiolatek nie może
znaleźć pracy. Wybaczcie sarkazm, ale za chwilę do tego dojdzie. Matki
między sobą potrafią godzinami lamentować nad tym, że dziecię nie
potrafi zakumać,
że sika się do nocnika, a nie w kącie pokoju. Że jest za duże na
smoczek czy, że trzeba je karmić, bo samo nie chce. Kiedy jakaś mama
pyta mnie wtedy o radę, pytam ją, czy zna zdrowego dorosłego, który
załatwia się na dywan, śpi ze smoczkiem czy karmi go mamusia. Odpowiedź
oczywiście brzmi ‘nie’. Otóż to, przyjdzie czas i twoje dziecko
wszystkiego się nauczy.Ciśnienie na bycie ‘bardziej’ nie mija
wraz z nauką załatwiania się na nocnik, a wręcz przeciwnie nabiera mocy,
gdy dziecko pójdzie do przedszkola lub do szkoły. A nie daj Boże, jeśli
do przedszkola nie chodzi. Wtedy w mózgach matek pojawiają się kolejne
obawy czy aby na pewno dorównuje grupie, czy nie odstaje, czy sobie
poradzi? I żeby na pewno sobie poradziło biedne dzieciątko, trzeba je
zapisać na milion zajęć dodatkowych, bo przecież bez tego zostanie
absolutnym idiotą, który zginie w piekle zwanym przedszkolem czy szkołą.
Choćby dziecko podpierało się nosem pod koniec dnia to i tak koniecznie
musi zaliczyć po lekcjach dodatkowy angielski, informatykę, kółko
plastyczne, garncarstwo, a na koniec trening hokeja, piłki nożnej czy
chociażby lekcje tańca. To czy dziecko w ogóle przejawia w tym kierunku
zainteresowania, jest mało istotne. Bez tego nie znajdzie dobrej pracy,
nie zostanie prezesem i nie zabierze rodziny nad wspomniany wyżej
Bałtyk.
dziecko samo sobie, bo przecież w końcu się nauczy. Dziecko wręcz należy
stymulować, pokazywać nowości, proponować, a kiedy rzeczywiście są
podstawy do obaw interweniować, ale wszystko z głową. Dla przykładu: w
naszym domu jest mnóstwo książek, dosłownie nie mieszczą się na półkach,
a z każdych zakupów wracam z kolejnymi. Kupuję chłopakom encyklopedie,
opowiadania, książeczki z zadaniami i komiksy, ale nigdy nie zmuszałam
ich do czytania. Nie muszę. Otoczeni literaturą sami sięgają po książki,
teraz kiedy piszę ten post, również obaj siedzą z nosem w książce. To
samo z zajęciami dodatkowymi. Czasem budzę w postronnych zdziwienie,
kiedy mówię, że moje dzieci nie chodzą na dziesiątki zajęć dodatkowych.
Na twarzach moich rozmówców pojawia się ironiczny uśmiech. Nie czuję
potrzeby tłumaczenia, że moje dzieci chodzą na te zajęcia, na które
naprawdę chcą, z przyjemnością i bez nadludzkiego wysiłku.Pamiętam
dzień, kiedy mój syn przyszedł do domu ze szkoły z pierwszym zadaniem
domowym. Oczywiście jako dobra mama usiadłam z nim przy stole, żeby
pomóc mu w odrabianiu lekcji. Skończyło się źle. On swoją jeszcze
nieporadną rączką pisał tak jak umiał,
a ja miałam chorą wizję przepięknie wykaligrafowanych literek i tego,
że inne dzieci pewnie piszą ładniej. Strasznie wtedy na niego
nakrzyczałam. Kiedy ochłonęłam i dotarło do mnie, co zrobiłam postanowiłam,
że nigdy więcej nie usiądę z nim do lekcji chyba, ze sam o to poprosi.
Trzymam się tej zasady, a mój syn świetnie sobie radzi w szkole. Nie mam
potrzeby, żeby moje dzieci rywalizowały z kolegami z grupy czy klasy i
robię wszystko, żeby ich nie porównywać. Dla mnie są jedyni w swoim
rodzaju, nie muszą być tacy jak Tomek, Jasiu czy Kasia.Podsumowując. To, że syn sąsiadki rzekomo zaczął korzystać z toalety mając pół roku,
nie znaczy, że twój Staś jest gorszy, bo ma dwa lata i za
przeproszeniem wali w pieluchę. To, że Kasia czyta w wieku lat czterech, nie oznacza, że twoja Zosia musi w związku z tym chodzić na kurs szybkiego czytania. To, że Tomek postawił pierwsze kroki mając dziesięć miesięcy, wcale nie oznacza, że z twoim Wiktorkiem jest coś nie tak, bo skończył rok i jeszcze sam nie śmiga po zakupy.Pokazujcie
swoim dzieciom świat, bawcie się z nimi, podpowiadajcie, ale mądrze bez
presji, bez nacisku i nerwów. I pamiętajcie, że wszytko ma swój czas.