Mój mąż jest chory. Co prawda nie jest to rzadka choroba i przez kilka lat udało nam się złagodzić niektóre jej objawy jednakże wyleczyć się do końca nie da.
Trzy rzeczy odnośnie tej choroby są oczywiste:
– jest nieuleczalna
– bardziej dokuczliwa dla otoczenia niż dla samego chorego
i trzecia rzecz, o której do tej pory nie mieliśmy pojęcia
– jest to choroba genetyczna.
Niestety. No bo jak się okazało wraz z genami przejął ją nasz młodszy syn i to w jeszcze bardziej złośliwej postaci przez co choroba zdominowała nasze życie. Można by powiedzieć, że zostaliśmy sterroryzowani, a naszemu życiu i zdrowiu w pewnym sensie zagraża już niebezpieczeństwo.
O co chodzi?
Oczywiście o… zainteresowanie sportem, a głównie oczywiście piłką nożną.
U mojego męża przejawia się ono od dłuższego czasu (właśnie paradoksalnie z braku czasu) w formie kanapowo-telewizyjnej.
Niestety u kokona młodszego ma postać nie tylko kanapowo- telewizyjną (tak, tak nasze dziecko zamiast bajek ogląda mecze piłki nożnej), ale również jak najbardziej aktywną. A to oznacza, że dziecię non stop kopie piłkę. Do pewnego momentu kopał ją jedynie po podłodze, ostatnio jednak wyćwiczył nową umiejętność polegającą na podrzucaniu piłki i kopaniu jej z całej siły w powietrzu. Piłka odbija się od ścian, okien, mebli i oczywiście wszelakich znajdujących się w polu rażenia członków rodziny. A siłę młodszy w nodze ma i to wielką.
Piłek w naszym domu jest całe mnóstwo i oczywiście wszystkie są w ciągłym użyciu, zagrażając naszemu bezpieczeństwu bo trzeba nielada uwagi żeby się na takiej piłce nie przejechać. Piłki czyhają na nas w każdym kącie i na każdym kroku.
Jedyne pocieszenie takie, że mamy w domu nadzieję polskiej reprezentacji. Jak ktoś chce zobaczyć polskiego Messiego zapraszam na fotofanaberie.blogspot.com

TOP